poniedziałek, 30 października 2017

Prolog

Anglia, 1980 r.


 Śnieg delikatnie pokrywał nagrobki swoim ciężarem. Nieopodal stał mały kościółek z którego dochodził ludzki śpiew. Wigilia. Po raz pierwszy spędzana z dala od rodziny i przyjaciół. Za to z miłością jego życia, pochowaną kilka stóp pod ziemią. Ostatni raz spojrzał na błękitne serce zawieszone na srebrnym łańcuszku. Z jego oczu poleciało kilka łez, torując drogę następnym.
 Uklęknął. Z czułością zawiesił naszyjnik na nagrobku. Obok położył fotografię pięknej blondynki o dużych niebieskich oczach i szczerym uśmiechu. Spojrzał na nią po raz ostatni i z trudem wstał na nogi. Zacisnął pięści wbijając swoje zaniedbane paznokcie w dłonie i szybkim krokiem ruszył w stronę furtki. 
 Nabożeństwo dobiegło końca, ludzie zaczęli opuszczać kościół śmiejąc się i żartując.  Brunet nie mógł tego  znieść. Szczęścia na ich twarzach. Jakim cudem oni mogli być tak radośni i beztroscy kiedy jego życie właśnie dobiegło końca?!
 Powoli wyciągnął z kieszeni drewniany patyk i skierował go w stronę przypadkowej rodziny. Rodzice trzymający się za ręce i dwóch kilkuletnich synów rzucających się śnieżkami i śmiejących wniebogłosy. 
 Mężczyzna schował się za najbliższe drzewo. Kiedy rodzina podeszła wystarczająco blisko szepnął "Avada kedavra" i z jego różdżki wydobyło się zielone światło. Trafiło ojca. Matka zaczęła wrzeszczeć. Była następna. Dzieci płakały i przytuliły się do siebie drżąc ze strachu. Brunet wyszedł zza drzewa. Chciał żeby go widziały. Zawahał się przez sekundę, ale przywołał wspomnienie swojej ukochanej.
 Zielone światło
 Cztery ciała leżące w śniegu na jasno oświetlonej uliczce. Nikt nawet nie zwrócił uwagi na ich krzyki. 
 Chłopak odwrócił się na pięcie i z delikatnym uśmiechem na ustach teleportował do domu swoich rodziców. Może jeszcze zdąży na kolacje.